You are currently viewing Patrząc w okna paryskich pałaców w 1824 roku…

Patrząc w okna paryskich pałaców w 1824 roku…

Kocham patrzeć na świat i tamtą epokę oczami Walerii.

Spacerowała po Paryżu dokładnie 200 lat temu, w głębokim zamyśleniu, zapatrzona w stare okna, w których dostrzegała ślady przeszłości.

Bardzo mnie ten fragment poruszył, bo i ja każde nowe miejsce zwiedzam w ten sam sposób. ​​

Paryż, 20 grudnia 1824 roku

Poranek mój poświeciłam na wizytę w kościele, na pisanie listów, na planowanie koniecznych spraw domowych.

Po tym wybrałam się z Madame de Courval i moją córką do ogrodów Tuileries. I ogród, i zamek, obejrzane z grubsza zupełnie mi się nie spodobały, lecz to co mnie uderzyło i głęboko wzruszyło to widok okien tego apartamentu królewskiego, będącego świadkiem długiego męczeństwa Ludwika XVI, gigantycznej glorii Napoleona, korony cierniowej Ludwika XVIII (zwycięskiego wroga zatem), i wreszcie tego dzisiejszego ustroju, który tak na wyścigi zewsząd jest chwalony.

Dzięki Bogu, póki co, jest spokojnie, lecz lękam się go, zupełnie nie wiedząc czemu. Może z tego, że zbyt długo widziałam jak Francuzi z przyjemnością rozrywają hrabiego d’Artois, że trudno mi teraz uwierzyć w ich miłość do Karola X. Niech Niebiosa raczą oświecić tego króla…

Tak pochłonęły mnie te pałacowe okna – pojawił mi się w ich Henryk IV ukazujący syna swego ludowi, lub całujący swą Przyjaciółkę, która zhańbi go tak okrutnie; Ludwik XIII chowający się za Richelieu i Mazarninim; przyglądałam się w tych oknach przepychowi Ludwika XIV i całej wystawności jego oświeconego wieku; zerkałam z politowaniem na przeczącego swej wierze Ludwika XV, życząc mu, by miłosierdzie boże między swą sprawiedliwość i wady tego króla, co tak liczne zbrodnie zapowiadały, położyło słodkie cnoty jego pobożnej małżonki, naszej Mari Leszczyńskiej. Potem, przesunął się przed mymi oczami Paryż będący ofiarą rewolucjonistów, wraz z dedalicznym labiryntem uliczek pełnych katów i ofiar, istne Piekło Dantego, zdało mi się, żem ujrzała żywo przede mną i piekło Michała Anioła, a potem geniusza burzę uciszającego, mającego wszystkie cechy Napoleona, wtedy jeszcze tak wielkiego, tak prawdziwie wielkiego, lecz cóż, nieszczęście. Kolos to był zaiste, lecz stopy miał ze zwykłej gliny. Ignorując rękę, która go wykarmiła, zdało mu się, że wielkim jest jeno swą własną wielkością. Palec boży został cofnięty i kolos runął. Oślepiająca kometa nowy dała ogień i dozwolił Bóg, by nastało magiczne królowanie stu dni chwały, zapanował ludzki geniusz na nowo, uwolniony jeno dzięki swym własnym wysiłkom….

Zatrzymałam w tym miejscu tłoczące się me myśli, szczęśliwie zaczęło padać i zmoczona ma głowa ostygła w porę.

W opracowaniu: