You are currently viewing Jan Jacek Tarnowski
Jan Jacek Tarnowski, teść Walerii Tarnowskiej

Jan Jacek Tarnowski

Opowiadając historię Jana Jacka Tarnowskiego, bazować będę na dwóch wspomnieniach źródłowych. Po pierwsze, jak nie trudno się domyślić, na Dziennikach hrabiny Walerii – jego synowej, oraz na Domowej Kronice Dzikowskiej, pisanej przez praprawnuka Jana Jacka – profesora Stanisława Tarnowskiego.

Na początek rok końca – 1807 rok

Jak już wspominałam w innym wpisie, to rok wielkiego politycznego zawodu Polaków. Czekano na powstanie Polski, doczekano się zdrady Napoleona i Księstwa Warszawskiego. Jan Jacek Tarnowski był wtedy 80-letnim, bardzo łagodnym, pogodnym i dobrym staruszkiem. Uwielbiał, gdy przed zamek spędzano konie z jego stajni, a mały wnuczek, Jan Bogdan, wyciągał do nich swoje rączki i zachwycał się końmi zupełnie jak dziadek. Nie wyruszał już z  Dzikowa, choć marzył o wyprawie do Horochowa, do rodziców synowej Walerii, by „móc im osobiście podziękować za taką córkę”. „Oczywiście, oboje wiemy, że takiej podróży już nie podejmie, ale wzruszył mnie tym ogromnie” – pisała młoda hrabina.

Lubili się i  szanowali. Gdy lokaj rozbił jego ulubioną, bardzo starą filiżankę, której codziennie używał – ona zebrała jej odłamki i starała się je dla niego skleić.

Oboje z Janem podejmowali też ogromne wysiłki, by ochronić staruszka przed wierzycielami, pukającymi do drzwi Dzikowa i chcącymi egzekwować długi pozostawione przez drugiego syna Jana Jacka – Michała, który potajemnie dołączył do armii Napoleona. Zamek nawiedzały od tego czasu również nieustanne kontrole austriackie.

Dwóch Tarnowskich na łożu śmierci.

Ten czas to przełom września i października 1807 roku. Jan Feliks, osłabiony nerwowo problemami politycznymi i rodzinnymi zachorował w Horochowie, Jan Jacek w Dzikowie.

20 września 1807 roku, Horochów-

Byliśmy w Oszezowie – wyprawialiśmy tam obiad dla naszych rodziców, pani Platerowej, Adeli i państwa Michałów Tarnowskich. Wieczorem wszyscy goście wyjechali – Jaś, czując się gorzej, położył się spać. Bardzo szybko ogarnęła go gwałtowna gorączka – w tym ciągłym szaleństwie z Księstwem Warszawskim… wojna i polityka zajmowały go całkowicie. Nie rozpoznawał mojego głosu. Czwartego dnia udało nam się nam go przetransportować do Horochowa – był tak chory w tym nieszczęsnym Oszezowie. Przybywszy do domu, ksiądz zastał ekspres z Dzikowa. Donoszono w nim, że ojciec Jasia był groźnie chory i oczekiwano Jasia jak najszybciej w Dzikowie.  A stan Jasia był tak zły, że nie mogliśmy mu niczego takiego powiedzieć. Ksiądz wysłał odpowiedź, że Jaś wyruszy do Dzikowa najszybciej, jak tylko zdrowie mu na to pozwoli. Piąty dzień był straszny, szóstego i siódmego baliśmy się, żeby ta gorączka nie sprawiła gorszego jeszcze zagrożenia dla nerwów i nie zamieniła się w gorączkę gnilną. Ósmego dnia wieczorem mój Ojciec wziął mnie na krótki spacer i obwieścił mi śmierć Papy Jasia, mojego drugiego Ojca. Był nim w mym sercu. Trzeba mi było zamknąć w tym zgnębionym już moim sercu najszczerszy żal. W tej chwili wieść taka zabiłaby Jasia. Trzeba było ją przed nim zataić. Trzeba było donieść nieszczęsnej jego matce o jego zdrowiu, że jej syn nie jest w stanie do niej dołączyć, w momencie, kiedy jego najświętsze zobowiązania wzywają go, by był przy niej.

Wysłałam do niej mojego wuja Józefa, by dostarczył jej moje listy. Zapewniałam ją gorąco, że niebezpieczeństwo grożące zdrowiu Jasia powili mija.  Nie potrafię opisać, ile przecierpiałam, Bóg bez wątpienia mnie wspierał. Ojciec ten, tak cnotliwy, jest teraz w liczbie świętych. Ich modlitwy, o które prosiłam, uzyskały mi siły, jakich potrzebowałam. Całą noc o nim tylko śniłam – uśmiechał się do mnie, zasypywał czułościami. O mój ukochany Ojcze! Nigdy nie zapomnę Twej dobroci i czułości, jaką  dla mnie miałeś. Na zawsze zostaniesz jednym z najsłodszych wspomnień mego życia. Och, obdarz mnie, obdarz Jasia Twą najcenniejszą spuścizną: Twoją pobożnością, doskonałą uczciwością, szlachetnością w poddawaniu się wszelkim nieszczęściom, jakie zsyła życie,  przekaż Twe cnoty Twym dzieciom, skruchę Michałowi, by stał się godny Twych popiołów i noszenia miana Twego syna.

Michał jeszcze nie wie o śmierci ojca, pisał do Jana list, w którym znów żądał pieniędzy. Waleria wie, że to również przyczyniło się do choroby Jasia. Pisała o chwilowym uczuciu goryczy, lecz ostatecznie podsumowała sprawę tak: „Lecz Michale, bądź pewien, nawet w tych tragicznych  okolicznościach, życzę ci jedynie najwyższego dobra – byś się poprawił”.

Z Dzikowa wrócił wuj Józef ze swoją relacją:  zastał mamę Jasia w rozpaczy po stracie męża.

W największym delirium przyjęła wieść o chorobie syna. Nieostrożnie nie przygotowaliśmy jej na to w żaden sposób. Więc myślała, że on już nie żyje. Potem myślała, że chcemy go jej odebrać. Wzywała zemsty Niebios. Wuj popełnił błąd,  mówiąc mi o tym, niezależnie ode mnie pierwsze wrażenie zostało głęboko w mym sercu. Wyrzucam sobie często myśl gorzką, że gdyby mnie straciła w połogu (Waleria była tuż przed porodem), nieszczęsna zostałaby wysłuchana…

Jednakże mój wuj pozostawił ją uspokojoną, a listy jej dają mi smutną acz łagodną nadzieję, że przyjedzie tutaj do nas.

Jaś wraca do siebie – lecz jego powrót do zdrowia jet powolny, można powiedzieć, że jeszcze się opóźnia. Dwa dni przed przybyciem jego matki, powiedziano mu o nieszczęściu. Zmylono mnie, poproszono bym wyszła na 15 minut – niepokój i przeczucie kazały mi szybko powrócić do jego pokoju – od kilku tygodni ledwiem go opuszczała. W momencie gdy wchodziłam mówiono mu już… zostawiłam go na chwilę samego… i po raz pierwszy zapłakałam bez wstrzymywania łez, to długie ukrywanie prawdy, było dla mnie najbardziej bolesną sprawą. Widok mojego ojca wzruszył Jana i dał mu siłę, by płakać. Wybuchł wielkim szlochem i to mu ulżyło. Powoli przeszedł w żal, w spokojny ból i poddanie się Woli  bożej. Rozmawialiśmy o naszym zmarłym Ojcu i płakaliśmy razem. Jaś dziękował mi za to wszystko, co przecierpiałam, ukrywając przed nim to nieszczęście. Ojciec mój przytulił nas oboje, ucałował, i popatrzył tak czule, mówiąc, że widok głębi naszego związku jest balsamem dla jego serca.

Mama przybyła 18 października koło południa. To był bardzo bolesny moment – lecz przeminął. Płakałyśmy razem. Prawdziwie pociesza nas jej dobry stan zdrowia – przeżyła dwa napady gorączki w rodzinie!

Ta wielka żałoba ma w sobie wiele smutku, lecz zaczynam się do niej przyzwyczajać. Jaś z dnia na dzień ma się nieco lepiej. Z mamą też jest dobrze. Jej humor jest stabilny, nie zagłębia się w smutku. Robimy wszystko, by została z nami jak najdłużej.

A teraz opowieść o samym Jane Jacku Tarnowskim

Portret autorstwa Augustyna Mirysa z ok. 1750, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Jacek_Tarnowski

Dzieciństwo

Prawie dwieście lat po narodzinach swego przodka profesor Tarnowski pisał o nim tak:

Moje wiadomości nie sięgają wyżej jak do pradziadka Jana Jacka. O jego ojcu nie słyszałem nigdy nic prócz tego, że się nazywał Józef, był synem Michała, […], za żonę miał Różę Karwicką kasztelankę zawichojską […].

Ojciec Jana Jacka zmarł wcześnie. Był chorowity i nie brał czynnego udziału w życiu społecznym. Jego matka, Róża z Karwickich, jest we wspomnieniach profesora Tarnowskiego kobietą hardą, twardą, o bardzo mocnym charakterze: „a jeżeli prawda, co o niej ludzie mówią, była gorzej niż twarda”. Nie wszystkie jej czyny rzucają na nią dobre światło, ale mówi się, że zaradnie gospodarowała Dzikowem. Z jej polecenia i fundacji usypano groble nad Wisłą, od Machowa do Wielowsi. Gdy dyktowała listy do swego syna, zaczynały się one od czułego „Kpie durniu Joachimie!”. Córkę wbrew jej woli oddała do klasztoru w Lublinie, dziewczyna nigdy z takim losem się nie pogodziła.

A jak traktowała swego najstarszego syna, Jana Jacka?

"Bosy" Jan Jacek

Pradziadek Jan Jacek chodził do szkoły w Sandomierzu, u jezuitów. Raz, wójt z Wielowsi poszedł do Sandomierza na jarmark czy na odpust  spotkał na mieście tego swego panicza, idącego boso. Ulitował się go,  sprawił mu buty. Matka ich chłopcu nie dała.

Kiedy jeździła do swego starostwa kahorlickiego na Ukrainie, syn musiał jechać całą drogę konno tuż przy drzwiczkach jej powozu.

"Puławski w Barze", obraz K. Szlegla/ Wikimedia Commons/CC BY-SA 3.0/ Mathiasrex,

Pan na Dzikowie

Jego czasy, to czasy zawiłych spraw politycznych, konfederacji, zdrad, sejmików. Czasy powolnego, ale już bardzo znaczącego upadku ojczyzny. Widać coraz większe wpływy, naciski i knucia rosyjskie.

We wrześniu 1763 roku uczestniczył w sejmiku halickim i wybierał się do Warszawy na elekcję, z zamiarem głosowania na Stanisława Poniatowskiego. Złożył podpis pod sprowokowaną przez Rosję, konfederacją radomską, po której Rosja objęła nad naszym krajem specyficzny protektorat. Nie istnieją jednak oficjalne ślady potwierdzajcie bezpośrednie uczestnictwo Jana Jacka w tym wydarzeniu. Przypuszcza się, że gdy ujawniono niecne zamiary organizatorów konfederacji, wiele uczestników się z niej wycofało.

Podstawowymi majątkami za jego czasów były starostwa na Ukrainie: kahorlicke i wasylkowskie oraz Dzikowszczyzna.

Gdy w niedługo potem wszyscy posiadacze ziemscy, którzy mieli dobra pod rządem rosyjskim musieli złożyć przysięgę na wierność „Imperatorowej” (Carycy Katarzynie) – Jan Jacek nie wypełnił tego obowiązku i ziemie zostały skonfiskowane. Przyczyniło się to do znacznych problemów finansowych rodziny.

Karol Stanisław Radziwiłł Panie Kochanku, inicjator konfederacji radomskiej, https://pl.wikipedia.org/wiki/Konfederacja_radomska
Nikołaj Repnin, faktyczny inicjator zawiązania konfederacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Konfederacja_radomska

Żona ratuje podupadający majątek dzikowski

Pierwsza żona Jana Jacka, Helena z Morskich wdowa Stadnicka zmarła w 1771, bezdzietnie. Jego drugą żoną została energiczna Rozalia z Czackich. On dobiegał pięćdziesiątki, ona miała niespełna 25 lat. Majątek podupadał.

Pani hrabina, choć kobieta i młoda, zmiarkowała roztropnie, że może być źle, sprzedała wszystkie swoje kosztowności, zapłaciła najpilniejsze długi, resztę rozłożyła na kolejne wpłaty i uratowała majątek.

W późniejszych latach zwłaszcza, kiedy mąż był już bardzo stary, ona wzięła na siebie cały zarząd majątku.

Jan Jacek docenił jej gospodarność i zaradność, przepisując na nią własność całego klucza dzikowskiego.

Rozalia Tarnowska z Czackich, żona Jana Jacka Tarnowskiego

Łagodny staruszek, kochający konie