You are currently viewing Paryż sprzed dwóch stuleci!

Paryż sprzed dwóch stuleci!

Zapewne każdy z nas nosi w sercu własny obraz Paryża. Dla jednych to miasto świateł, dla innych miasto zakochanych, stolica kultury, raj dla smakoszy, miłośników sztuki, wielbicieli mody i paryskiego szyku.

Dla mnie osobiście Paryż to przede wszystkim Świadek Wielkiej Historii i do takiego właśnie pałam ogromną miłością.

Jakim miastem był w 1824 roku? Z jakich doświadczeń się podnosił? Czy do jakichś miejsc z tamtego czasu można jeszcze dziś wrócić? Odbyć spacer śladami Walerii?

Jest tak wiele znanych miejsc, o których pisze Waleria, a które można zobaczyć i dziś. Z pewnością w nieco zmienionej szacie, może z inną nazwą ulicy (tak jak w przypadku kamienicy, w której zamieszkała), ale wiele punktów odniesienia pozwala na kroczenie jej śladami: majestatyczna Katedra Notre Dame, Luwr, w którym odbywały się wystawy wynalazków industrialnych, ogrody Tuileries pełne roześmianych i rozbieganych dzieci, którymi się zachwycała, plac Concorde, od którego odwracała wzrok, nie mogąc patrzeć na miejsce „męczeństwa” Ludwika XVI, i Łuk Triumfalny będący symbolem zwycięstw Bonapartego, nabrzeża Sekwany, Pont Neuf i Pont des Arts. Zobaczyć można dziś jeszcze ulubione kościoły naszych twórców Kolekcji Dzikowskiej: kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny – to kościół Walerii, bo mieszkała tuż przy nim, oraz kościół pod wezwaniem św. Rocha – wybór Jana Feliksa z czasów jego bytności w Paryżu w 1815 roku po upadku Napoleona I…

Paryż, 18 grudnia 1824 roku

Zatem jesteśmy w tym niezmierzonym mieście, opuszczonym i pełnym ludzi jednocześnie. To dla mnie tak bardzo nowy świat, a tym więcej dla moich dzieci. Wjeżdżałam tu z drżeniem, które ukoić zdołał uczyniony znak krzyża i krótka modlitwa w myślach odmówiona. Mój Boże, jesteś tu, nie inaczej niżli w każdym innym miejscu. Tu będziesz ojcem dla mych dzieci, poprowadzisz je za rękę, natchniesz i umocnisz twe słabe stworzenie. Bez tego, czyż miałabym odwagę, by postawić tu me stopy?

O 5. popołudniu wjechaliśmy do Paryża. Zapalano właśnie latarnie i rozświetlano sklepy – był to dla nas uroczy widok. Różnorodność wystawianych na sprzedaż w blasku świateł towarów pozwoliła nam skrócić w dużej mierze dłużący się czas przemierzania tego nieskończonego labiryntu uliczek. Mieszkamy przy Rue Neuve de Luxembourg 14, na drugim piętrze, na które prowadzą zakręcane schody, dla mnie zbyt liczne. Nasz apartament składa się z małego antyszambru, w którym można zrobić ledwo trzy kroki, dosyć zacnego małego salonu, ślicznej małej sypialni dla Onufrów – dla mnie do spania jest maleńka klitka, gdzie spać można lepiej czy gorzej, lecz której zaletą wielką jest to, że jest na drugim końcu jeszcze jednej mniejszej klitki, w której mój syn może się położyć, stanąć i usiąść. Dla mnie ważne, że będzie blisko. Obowiązkiem mym jest nie tracić go z oczu, najbardziej jak to tylko możliwe.

20 grudnia

Poranek mój poświeciłam na wizytę w kościele, na pisanie listów, na planowanie koniecznych spraw domowych. Po tym wybrałam się z Madame de Courval i moją córką do ogrodów Tuileries.

 I ogród, i zamek, obejrzane z grubsza, zupełnie mi się nie spodobały, lecz to co mnie uderzyło i głęboko wzruszyło to widok okien tego apartamentu królewskiego, będącego świadkiem długiego męczeństwa Ludwika XVI, gigantycznej glorii Napoleona, korony cierniowej Ludwika XVIII (zwycięskiego wroga zatem), i wreszcie tego dzisiejszego ustroju, który tak na wyścigi zewsząd jest chwalony. 

Dzięki Bogu, póki co, jest spokojnie, lecz lękam się go, zupełnie nie wiedząc czemu.  Niech Niebiosa raczą oświecić tego króla…

Tak pochłonęły mnie te pałacowe okna – pojawił mi się w ich Henryk IV ukazujący syna swego ludowi, lub całujący swą Przyjaciółkę, która zhańbi go tak okrutnie; Ludwik XIII chowający się za Richelieu i Mazarninim; przyglądałam się w tych oknach przepychowi Ludwika XIV i całej wystawności jego oświeconego wieku; zerkałam z politowaniem na przeczącego swej wirze Ludwika XV, życząc mu, by miłosierdzie boże między swą sprawiedliwość i wady tego króla, co tak liczne zbrodnie zapowiadały, położyło słodkie cnoty jego pobożnej małżonki, naszej Mari Leszczyńskiej. Potem, przesunął się przed mymi oczami Paryż będący ofiarą rewolucjonistów, wraz z dedalicznym labiryntem uliczek pełnych katów i ofiar, istne Piekło Dantego, zdało mi się, żem ujrzała żywo przede mną i piekło Michała Anioła, a potem geniusza burzę uciszającego mającego wszystkie cechy Napoleona, wtedy jeszcze tak wielkiego, tak prawdziwie wielkiego, lecz cóż, nieszczęście. Kolos to był zaiste, lecz stopy miał ze zwykłej gliny. Ignorując rękę, która go wykarmiła, zdało mu się, że wielkim jest jeno swą własną wielkością. Palec boży został cofnięty i kolos runął. Oślepiająca kometa nowy dała ogień i dozwolił Bóg, by nastało magiczne królowanie stu dni chwały, zapanował ludzki geniusz na nowo, uwolniony jeno dzięki swym własnym wysiłkom….

Zatrzymałam w tym miejscu tłoczące się me myśli, szczęśliwie zaczęło padać i zmoczona ma głowa ostygła w porę.

(w opracowaniu)