Tarnobrzeg to moje rodzinne miasto, mój dom, i choć już tu nie mieszkam, jest wciąż na pierwszym miejscu w moim sercu.
Nie jestem naukowcem, badaczem, historykiem, regionalistą. Nie jestem związana z żadną uczelnią ani instytucją, choć przed laty do wielu z nich zapukałam z prośbą o pomoc.
Jestem zwykłym człowiekiem, który nagle po sąsiedzku odkrył niesamowicie wartościowy skarb.
Cała moja praca nad „Dziennikami” hrabiny Walerii jest bardzo niedoskonała, bo prowadzona właśnie z tej perspektywy, a wszystkie napisane przeze mnie słowa nie mają absolutnie żadnych ambicji bycia tekstem naukowym ani trafiania w gust naukowców i ich konwencję.
Mam tę niesamowitą wolność, że mogę opowiadać sercem i duszą! Z misją dotarcia z postacią mojej ukochanej Walerii do ludzkich serc, a nie pod naukowy osąd.
Marzę, by ten mój wybór był uszanowany.
W języku nauki hrabina Waleria jest „Tarnowską”, „rozhisteryzowaną matką”, „ulegającą modzie na sentymentalizm”, bo ten naukowy świat rządzi się swoimi prawami, i pewnie jego przekaz musi tak brzmieć. A ja tak opowiadać o tym pięknym człowieku nie chcę.
Wolę pisać o Walerii z tej drugiej – ludzkiej perspektywy.
Zatem: profesorze, doktorancie, historyku, wykładowco, muzealniku – kimkolwiek jesteś – na pewno zrobiłbyś to lepiej, jestem o tym przekonana, lecz polecam ci przeczytać pewną historię: