Rzym, 5 grudnia 1804 roku
Giorgio Fidanza zaprowadził nas również do atelier Canovy. I ja go widziałam, tego wielkiego Canovę! Widziałam go pośród jego chwały, otoczonego arcydziełami, prostego, skromnego, wydającego się zupełnie lekceważyć fakt, że stał się nieśmiertelny już za życia. Jego ojczyzną Wenecja. Nieszczęsna Wenecjo, wydanie na świat Canovy to ostatni przebłysk tej chwały. Miał u siebie rzeźbę „Herkules i Lichas” – pełną śmiałości, siły i potęgi. Zamówił ją u niego książę Onorato Gaetani sześć lat temu i jest już prawie skończona. Były też figury zamówione do kościoła Augustianów w Wiedniu – do mauzoleum Marii Krystyny Habsburżanki, żony księcia sasko-cieszyńskiego, Józefa. Tak prawdziwe, że aż prawie oddychające, dające upust całemu żalowi, jaki zdawały się odczuwać. „Hebe” dla Madame Bonaparte [przyszłej Cesarzowej Józefiny – przyp. tłum.], za kwotę 500 ludwików, jest jeszcze piękniejsza niż ta wenecka. Najpiękniejszym jednak dziełem, które poszłabym obejrzeć nawet na koniec świata, jest „Psyche budzona przez pocałunek Kupidyna”. To miłość sama w sobie [zamówione przez generała Murata do Francji, znajduje się dziś w Luwrze; inna kopia zamówiona przez Józefinę Bonaparte jest w Ermitażu w Petersburgu – przyp. tłum.]. Byłam tymi arcydziełami zachwycona i oczarowana, a jednak oczy me w trakcie tej wizyty często odwracały się od nich, by powędrować w stronę tych magicznych rąk, które je stworzyły. Nie można na nie patrzeć bez zachwytu.