You are currently viewing Wojna 1809 roku w „Dzienniku” Walerii Tarnowskiej

Wojna 1809 roku w „Dzienniku” Walerii Tarnowskiej

„Wszystko nam zagraża, wszystko nas przeraża, lecz przynajmniej możemy mieć nadzieję na Polskę”.

Słowo „wojna” od wczesnej wiosny 1809 roku pojawiało się w „Dzienniku” Walerii coraz częściej, i choć życie hrabiny do tej pory nie było usłane różami, to ten rok szczególnie odcisnął piętno na jej życiu rodzinnym.

Jej mąż, Jan Feliks Tarnowski, dołączył do rządu tymczasowego, a ona została z małymi dziećmi, przejmując wszelkie sprawy gospodarcze, w opłakanej sytuacji finansowej w obliczu koniecznych do spłacania długów zaciągniętych przez szwagra, oczekując na narodziny kolejnego potomka…

Małżonkowie pożegnali się z myślą, że nie wiadomo, kiedy się jeszcze zobaczą, i czy w ogóle się jeszcze zobaczą. Ona została pod opieką ojca, na Wołyniu, pozornie bezpieczna,  lecz skoro tylko Rosjanie zaczęli podejrzewać zdradę jej męża, zaczęli ją szpiegować, przejmować korespondencję, wypytywać, niepokoić, straszyć… Aż nawet jej „Dziennik” musiał dla bezpieczeństwa zamilknąć.

Była świadoma, że lada chwila wszyscy mogą zostać zesłani w głąb Rosji, a ich ziemie przepadną, tak jak stało się w przypadku jej sąsiadów. 

Oto wybrane wpisy z jej „Dziennika” z tamtego czasu:

Zapowiedź wojny

Różyszcze, 3 marca 1809 roku

Dokonaliśmy w tych dniach wielkiego wyczynu, wydaliśmy tutaj, będąc jedynie przejazdem, obiad dla 20 osób, wśród których był książę Gorczakow, generał dywizji, który przejeżdżał tędy wraz ze swym sztabem, chcąc dotrzeć do Brześcia, gdzie kwateruje. To miły człowiek o dającym się lubić charakterze i zacnych manierach. Zapewnił nas, że wybuchnie wojna między Austrią i Francją: biedna Polsko. Znów będziesz cierpieć i próżno żywić nadzieję… Przynajmniej będą mieli nadzieję. Będą przeżywać słodkie chwile, och jak zazdroszczę wszystkim tym, którzy po Tylży wciąż jeszcze liczą na Napoleona.

Sytuacja w Galicji u progu wojny

Różyszcze, 27 marca 1809 roku

Rozdzieleniśmy z Jasiem na dłużej, niż myślałam. Jego biedna siostra [uległa drobnemu wypadkowi], więc jej mąż nie mógł jej opuścić. Jaś mi pisze, że pojedzie do nich do Bychawy, a jak już tam będzie, nie ominie Dzikowa, i stamtąd dopiero wróci, Bóg wie kiedy. Lecz cóż począć? Czekać najcierpliwiej jak tylko umiem i nie bez niepokoju – bo jedzie tam w sam środek kłopotów, przemarszów wielkich armii.

Następca tronu, arcyksiążę Ferydynand, dziecko 16-letnie, dowodzi armią 80 tysięcy żołnierzy w Galicji, i już ma swoje stanowisko. Wurmser, nienawidzący Polaków i równie nienawidzony przez nich, został zarządcą wojskowym i cywilnym tej nieszczęsnej Galicji. Opresja sięga zenitu, niesłychany ucisk, jedna czwarta wszystkich zbóż skonfiskowana na rzecz Rządu. Krwawe rozkazy wobec kogokolwiek, kto ośmieliłby się przeciwstawić. Och nieszczęsna, nieszczęsna Polska!

Cesarz austriacki potwierdził wypowiedzenie wojny 9 marca w kościele św. Szczepana, w samym środku uroczystości religijnych. W swojej długiej przemowie skierowanej do ludu cytował liczne przypadki złamania traktatu petersburskiego […]. Bez wątpienia chodzi o prowincje polskie. Napoleon chce powiększyć biedne Księstwo Warszawskie, lecz czy byłobyż to po to, by zostawić je w rękach domu saksońskiego, który przez dwa panowania tak skutecznie pracował na naszą ruinę? Czym zatem w końcu będziemy? Jaki będzie nasz los? Ty to wiesz dobry Boże, a ja mogę jeno rzec: niech Twa Wola w nas się czyni. Nie chce mi się wierzyć, że Rosja pozostanie widzem w tej wojnie. Krzyk Narodu i jego prawdziwe interesy wyrwą Aleksandra z jego pokojowych zamiarów.   […] Tak, uważam, że jesteśmy w przededniu nieszczęść […]

[…]

Zamek Dzikowski, XIX wiek

Sytuacja rodzinna

Różyszcze, 7 kwietnia 1809 roku

Dostałam list od mojego męża ze Lwowa, pisze, że wieść o tym, że fortyfikują Sandomierz zmusza go, by jechać wprost do Dzikowa, i prosić Mamę o wyjazd do Różyszczów. Żywo podzielam jego pragnienie i obawy w tym względzie, i we wszystkich listach ponawiam usilnie naciski na Mamę w tej kwestii. Oboje moje dzieci kaszlą, zwłaszcza Jaś, lękam się szkarlatyny, która ostatnio tu panuje. Pogoda jest koszmarna, śnieg o tej porze roku i błoto. Zimna wilgoć. Od lat nie pamiętam, by karetą jechać do kościoła w Wielki Piątek. Dziś nie było innej możliwości. Jaś nie znajduje pieniędzy i poleca mi, bym szukała. Nie wiem, gdzie głowę wetknąć, by coś jeszcze znaleźć. Jeszcze nigdy nie miałam na swych barkach tylu ambarasujących spraw.

Wojna

Horochów, 7 maja 1809 roku

Wojna między Austrią i Francją rozpoczęła się. Mówią, że Warszawa, pozbawiona obrony, została wzięta przez arcyksięcia Ferdynanda. Drżymy i o to ukochane miasto i ogólnie o naszych braci, a o krewnych i przyjaciół w szczególności. Z jednej strony ze Lwowa donoszą nam o wybitnym zwycięstwie Napoleona nad arcyksięciem Karolem. Nasze serca dotąd w opresji otwierają się na nadzieję, na radość – niestety, żal przelanej ludzkiej krwi. Widzimy też dobrze, że tym razem Austria nie jest znów w takim błędzie, lecz to za Napoleona, mój Boże, za jego jedynego się modlimy. Niech me łzy wymażą jego niesprawiedliwości w Hiszpanii, w Rzymie zwłaszcza. Grzmij mój Boże bardziej nad moją głową nie nad jego cenną głową, jeśli to na niej spoczywa przeznaczenie mojej Ojczyzny!

Horochów, 11 maja 1809 roku

Listy pisane z innych listów donoszą, że Francuzi są z jednej strony u bram Wiednia, a z drugiej w Lublinie. Wydawałoby się to niemożliwe, gdybyśmy nie byli już przyzwyczajeni do tych wielkich przemarszów w tym wojennym tyglu. Nasz niepokój o Mamę wzrasta proporcjonalnie do niebezpieczeństw, jakie odetną nas od kontaktu z nią. Władze austriackie opuściły Zamość, lecz ciągną do Lwowa armaty i więźniów. Zamość, ledwie osiem mil od Lublina, z pewnością zajęty zostanie przez Francuzów, więc droga przez Dzików zostanie odcięta. Wielce się martwimy tym, co zrobi Mama.

Odezwa Napoleona do swoich żołnierzy – „arcydzieło tragicznej elokwencji Bonapartego – gdyby nie był Napoleonem, byłby zapewne Corneille’em.”

„Rozkaz dzienny – Kwatera cesarska w Schoenbrunn
[…] Żołnierze! Lud wiedeński […] zostawiony sam sobie, porzucony, osierocony stanie się
przedmiotem mej troski. Pod moją specjalną opiekę biorę poczciwych mieszkańców, a jeśli chodzi o ludzi zamęt siejących, im wymierzę przykładną sprawiedliwość. Żołnierze!
Bądźmy łaskawi dla biednych chłopów, bądźmy łaskawi dla tego zacnego ludu, któremuśmy winni szacunek. Nie przejawiajmy względem niego żadnej dumy z naszych sukcesów.
Zobaczmy w nim dowód boskiej sprawiedliwości, co karze niewdzięcznych i krzywoprzysięzców.
Napoleon”

Słowa odezwy Napoleona przepisane przez Walerię do jej Dziennika

Odezwa do Polaków księcia Józefa Poniatowskiego pisana w dworku Walerii w Trześni pod Sandomierzem

„Odezwa: Józef Książę Poniatowski, Dowódca Woysk Polskich

Polacy, Galicianie! Gdym na Ziemię waszą niegdyś Oyców naszych wspólną, z Woyskiem
polskim pod moię komendę zastaięcym wchodził przez skromnę do Was, iako do Braci odezwę, chciałem nayprzód doświadczyć, czyli niemi istotnie bydź nie przestaliście.

Przyieliście Nas wszędzie Obywatele, iak się spodziewać należało, a zapał wasz na widok
Żołnierza Polskiego, który po Europie wszędzie zbiera laury, y naturalna serc iednorodnych skłonność, iest tak wodoczną, że bynajmniej wątpić niemogę, abyście obok nas ochoczo stanąć nie mieli, y dzielić trudy woyny, przez miłość Oyczyzny. […]

Już zwycięstwa Wasze podały Braciom sposobność stawienia się wwasze szeregi, y łączenia się z Wami […] między temi walecznymi, których sława Świat zadziwia.
Mamy iuż dowody Żołnierze, że Braica nasi w Galicyji okażą się godnymi Synami wspólnej naszej Oyczyzny, pomnażając siłę naszą y dzieląc z nami trudy y chwały, przyłożą się
do oswobodzenia, które im Wasza odwaga y zwyciezka Opatrzność gotuie.

W Kwaterze główney w Trześni, dnia 31 Maia 1809 Roku
Generał dywizji, Wódz naczelny Woyska Polskiego Józef Książę Poniatowski”

Zachowuję ten fragment datowany w Trześni. Zapomnę jej ruinę, lub przynajmniej pocieszenie znajdę, myśląc, że pierwsze słowa nadziei wybrzmiały pod tym ukochanym dachem, pod tym dachem naszym poślubnym, który Jaś dla mnie zbudował, i gdzie zakosztowałam pierwszych słodyczy. Och Jasiu, kochany Jasiu! Jakże twa nieobecność ciąży na mym smutnym sercu.

Słowa odezwy księcia Józefa Poniatowskiego do Polaków przepisane przez Walerię do jej Dziennika

Koniec dni szczęśliwych

Horochów, 8 czerwca 1809 roku

Dotarliśmy zatem do kresu naszego słodkiego życia rodzinnego. Być może dni najszczęśliwszych ze wszystkich czasów. Aż do tej pory dane nam było się nimi radować…

Lecz Ojczyzna wzywa. Tak, przynajmniej w to wierzymy. I każdy obywatel należy wpierwy do niej. […]

Jego pożegnanie było tak czułe, tak przejmujące. Och, Jasiu! Nie zasługuję na
tyle miłości. W dzień jego wyjazdu posadziliśmy drzewa przysłane z Dzikowa, z których
chciał dla mnie zrobić pamiątkę. Och, będę je hodowała i na zawsze będą mi drogie. […]
Ogonowski, którego Jaś posłał do Dzikowa, by rozeznał się w stanie rzeczy, przybył, gdy
Jaś szykował się do wyjazdu. Przywiózł lisy z Dzikowa i Bychawy, niezmiernie interesujące. Dowiedzieliśmy się z nich, że kwatera główna księcia Józefa Poniatowskiego jest w Trześni. Generał Rożniecki również tam przebywał podczas oblężenia Sandomierza. To miasto, nawet dobrze ufortyfikowane, wzięte przez naszych jednym ciosem, było od tej pory atakowane przez osiem tysięcy Niemców, a dwóm tysiącom naszych żołnierzy udało się ich odeprzeć. Trześń jest w ruinie, lecz nie ma to znaczenia, dopóki koniec jest dobry.

Sytuacja polskich żołnierzy

Żebym nie zapomniała zapisać tutaj jednego ze szczęśliwych dni mego życia – w początkach miesiąca, będąc w Trokach, znalazłam tam panią Ryszczenską, jadącą do obozu syna, co stacjonował dwie mile stad. Nie mogłam oprzeć się ogromnemu pragnieniu zobaczenia polskiego obozu, więc podążyłam za nią. Spłaconam była kilkoma godzinami emocji najsłodszych.

Łzy radości płynęły z mych oczu na widok tych flag, tych ukochanych orłów, niestety, teraz zastępuje się je orłami francuskimi, dumniejszymi, chwalebniejszymi być może, lecz mniej drogimi sercu. Mówią, że to jedyny sposób, by utrzymać
w porządku sprzymierzeńców Francji, cóż… Niech będzie. Jednak te słodkie emocje, jakie poczułam na widok naszych oddziałów mieszały się z głębokim smutkiem. Pozbawieni broni, odzienia, koni, siodeł, ci dzielni ludzie, nie mają dosłownie niczego
innego prócz własnych rąk i dusz heroicznych, i z tym jeno przybywają walczyć…
Moja krew wrze w żyłach, i nawet jako Chrześcijanka, z trudem, wstrzymywałam życzenia sprawiedliwej zemsty.

Oto co zostało z mojego dziennika...

Horochów, 18 lipca 1809 roku
Oto co zostało z tego, co dawniej nazywałam moim Dziennikiem. Teraz piszę w nim raz
na miesiąc, lecz możliwe, iż mniej w tym mojej winy, a bardziej okoliczności. Kiedym
ujrzała mego męża powracającego w desperacji, rząd, który tworzył – rozwiązany, Lwów
porzucony, naszych nieszczęsnych rodaków z Galicji tłumnie uciekających w stronę naszych granic przed bestialstwem niemieckich żołnierzy, którzy z bronią w ręku maszerują wprost na  nich, gdym dowiedziała się, że Polacy, tak słabi w siły, lecz bogaci w odwagę, musieli pomimo heroicznych wysiłków porzucić Sandomierz, Dzików, Trześń najbardziej okrutnej zemście naszego zaciętego wroga, tak otwarcie wspieranego perfidnym przymierzem – mój umysł, przybity tyloma obecnymi nieszczęściami i niepokojem co do przyszłości, pozostawał przez pewien czas niezdolny do jakichkolwiek działań. Potrafiłam tylko cierpieć, i wychodziło mi to bardzo dobrze. […]

Dzików i Trześń są zrujnowane i ograbione […]. Wiejska ekonomia jest całkiem zniszczona…
piwnice, stajnie, stodoły, wszystko jest puste, i to na długo.

A ja nic od Jasia nie mam...

Horochów, 24 lipca 1809 roku

Mój Ojciec przywiózł z Dubna wiadomość o zawieszeniu broni miedzy Francją i Austrią
– a ja nic od Jasia nie mam. Nawet jednego słowa od tak dawna. Jestem naprawdę jak na szpilkach, a moje położenie  jest tym bardziej jeszcze bolesne, że nie mogę, nie powinnam niczego mówić.
 Milczmy więc, jeśli to możliwe…

Oblężenie Sandomierza w 1809 roku i zabudowania Trześni na pierwszym planie