You are currently viewing Panie na Dzikowskim Zamku

Panie na Dzikowskim Zamku

Zwykło się uważać w rodach królewskich, arystokratycznych, szlacheckich, że przejmowanie majątku, tytułów i zaszczytów rodowych to głównie męska domena. To synom przypadała przeważnie spuścizna przodków. Tak też jest i w przypadku naszej dzikowskiej gałęzi rodu Tarnowskich. Pierwsi synowie – sięgając aż do czasów hetmana Tarnowskiego – dumnie, dzielnie i nierzadko wręcz wybitnie kierowali rodem, okrywając go wielką chwałą i rozsławiając nazwisko. Ich portrety, włożone we wspaniale zdobione ramy, dostojnie „podążają” za hetmanem Janem Amorem w Sali Wielkiej Dzikowskiego Zamku i zacnie spoglądają na zwiedzających. Cóż oni sami jednak? Kiedy to „klejnoty” ich otaczające zasługiwać powinny na równą, o ile nie większą, uwagę.

Te klejnoty to kobiety, Panie na Dzikowskim Zamku. Pochodzące ze znamienitych polskich rodów, wspaniałe towarzyszki życia kolejnych hrabiów Tarnowskich.

Najdawniejsze źródła nie mówią o nich wiele, wymieniając jedynie zasługi bitewne walecznych wojskowych. Dopiero wspomnienia profesora Stanisława Tarnowskiego uchylają nieco rąbka tajemnicy, dając barwny i ciekawy obraz kobiet władających przez stulecia na Zamku Dzikowskim.

Jedną z tych najdawniejszych, o której wspomina profesor jest Zofia z Firlejów (1643-1695), żona Jana Stanisława Tarnowskiego. Intrygująca postać z tego względu, iż to w jej pokoju wisiał otrzymany w darze od jakiegoś „sołdaka” obraz Najświętszej Marii Panny z Dzieciątkiem, nasz obecny „cudowny obraz”. Miała go na wyłączność i nawet chyba nie przeczuwała, że taka bogata będzie jego dalsza historia. Przy jakimś remoncie obraz zwinęła i odłożyła, lecz upomniana przez zakonnika z Sandomierza, że „tak się nie godzi”, kazała powiesić obraz w kaplicy zamkowej. Od tej pory odmawiała przed nim codziennie różaniec wraz ze swoimi służkami. Prawie natychmiast zasłynął cudami: uzdrowieniami, wysłuchanymi modlitwami, pomocą. Do tego stopnia, że państwo Tarnowscy postanowili dla niego znaleźć godniejsze miejsce i opiekunów. W ten sposób powstał w Tarnobrzegu nierozłączny symbol naszego miasta, Klasztor Dominikanów. Dziś większość Tarnobrzeżan ma w swojej „prywatnej kolekcji” choćby najmniejszą kopię tego obrazu, ale warto pamiętać, że ta pani na Dzikowskim Zamku dostąpiła zaszczytu posiadania oryginału na własność w swoim zamkowym pokoju.

Róża Konstancja z Dunin-Karwickich (1689-1729) jest zadaje się jedyną panią na Dzikowskim Zamku, której postawa, charakter i działania mogą być oceniane z dużą dozą rezerwy i wielkim zadziwieniem. To ona rządziła w zamku i była, mówiąc oględnie, mocnym charakterem. Bano się jej bardzo. Słabowity mąż, usunął się w cień. Miała trójkę dzieci, z których jedyną córkę Filipinę siłą oddała do klasztoru w Lublinie. Biedna dziewczyna skarżyła się braciom, kiedy ją tam odwiedzali, lecz na wolę matki nie było rady. Zmarła nieszczęśliwa Filipina młodo w zamknięciu. Syn Jan Jacek pobierający nauki w Sandomierzu, spotkany został tam raz boso – matka szczędziła pieniędzy. Gdy dyktowała listy do drugiego syna, zaczynała je od czułego: Kpie durniu Joachimie. Jedna z plotek donosi, że gdy Żydzi dokonali jakiejś zbrodni w Dzikowie, ona miała ich zamknąć i zagłodzić na śmierć. Pozytywną jej cechą była duża gospodarność. To z jej fundacji usypano wały przeciwpowodziowe w Dzikowie. Na starość oślepła, więc do jej prowadzenia i opieki przydzielona została dziewczynka, która potem przez długie lata mieszkając w zamku (aż do śmierci), opowiadała kolejnym pokoleniom „ciekawostki” o charakternej Róży.

Rozalia Czacka (1753-1821) została żoną owego „bosego” Jana Jacka. Historia jej rodziny pełna dramatów i nieszczęść naznaczyła głęboko jej charakter. Ojciec Rozalii, człowiek łagodny i dobry, uwikłał się w jakieś nieszczęsne sprawy polityczne i został zesłany do Rosji. Żona jego, sama z czwórką małych dzieci, nie przetrzymała tego ciosu, wpadła w obłęd i szybko zmarła.

Rozalia Tarnowska z Czackich, teściowa Walerii Tarnowskiej

Rozalia Tarnowska z Czackich

Gdy pan Czacki wrócił z wygnania po 6 latach, żony już nie zastał. Rozalia była najstarsza, więc poddając się łagodnie woli ojca, i chcąc również w jakiś sposób zapewnić opiekę młodszym braciom wyszła szybko za mąż, za wskazanego jej kandydata i odtąd już całe swe życie rozumiała, jako posługę innym. Wniosła do rodziny znaczne posiadłości i zwiększyła finansową zamożność Tarnowskich, którzy w tym czasie przeżywali wielce trudny okres pod tym względem. Z jej funduszy spłacono długi i w zasadzie uratowano majątek. Jej mąż był tego bardzo świadomy i wdzięczny żonie tak wielce, że własność kluczu dzikowskiego kazał przepisać oficjalnie na Rozalię. Nauczona od najmłodszych lat odpowiedzialności za innych i gospodarności, lubiła zajmować się ogrodem hodując rzadkie rośliny. Łagodna i dobra zarazem, łączyła w sobie te cechy doskonale. Miała trójkę dzieci. We wspomnieniach potomni mówią, że potrafiła okazać zawsze serdeczną matczyną miłość i jednocześnie trzymać swawolnych chłopców twardą ręką.

Zatem respekt przed jejmością był wielki. W późniejszych latach, gdy mąż był chory i słaby, ona wzięła na siebie cały zarząd majątku, ale tak, żeby on się nie spostrzegł. Raz sprzedała pszenicę bardzo dobrze, ale bez jego wiedzy. W tej radości wygadała się z tą sprzedażą przy obiedzie. Mąż się zdziwił, ona zlękła, a moja babka (Waleria Tarnowska), kiedy to w swej starości opowiadała jeszcze się śmiała z zakłopotanej miny i wykrętów teściowej.

Waleria Stroynowska (1782-1849) poślubiła najstarszego syna Rozalii, Jana Feliksa. Teściowa kochała ją bardzo i mówiła o niej, że jest „lilią wyrosłą na błocie”. Ojciec Walerii był bowiem zamieszany w podejrzane interesy a pochodzenie jego majątku trudno było uznać za prawowite. Waleria wychowywała się w Horochowie na Ukrainie. Miała zapewnioną najlepszą edukację. Uczyła się języków antycznych, romańskich, malarstwa, rysunku, historii, literatury. Jej wiedza i oczytanie były ogromne. Liczni arystokraci francuscy uciekający przed prześladowaniami Rewolucji znajdowali schronienie w pałacu jej ojca.

Waleria Tarnowska

Waleria Tarnowska

​Uczono ją jednak skromności – w pamiętnikach swych wspomina, że miała zaledwie dwie suknie perkalowe na lato i dwie muślinowe od wielkiej parady, a kiedy przybyła do Zamku Dzikowskiego, jako żona Jana Feliksa, onieśmielona była wyposażeniem swego nowego pokoju i bała się, czy aby mąż przypadkiem nie uznał ją za zbyt płytką, wypełniając komnatę takimi „bogactwami”. Była znawczynią sztuki i przepięknie malowała miniatury. Profesor, jako jej wnuk, wspomina, że była bardzo ciekawa świata, otwarta, z bystrym umysłem. Potrafiła dyktować trzy rożne listy na raz. Wszystkich zadziwiała jej energia i ogrom obowiązków, jakie sobie przy prowadzeniu zamku wyznaczyła. Jej dzień był wypełniony po brzegi. Dzieci i wnuczęta podziwiały, szanowały i kochały ją niezmiernie. Potrafiła doskonale znaleźć się na wielkich europejskich salonach, na przykład zaprzyjaźniając się matką Napoleona Bonaparte, Letycją, czy wielkim rzeźbiarzem Antonio Canovą, jak i wieść żywot wiejski w Dzikowie, który zda się najbardziej kochała.​

Tak mówi o niej jej wnuk: Oprócz siły był w jej umyśle jeszcze i wdzięk, dziwnie złożony z prostego chłopskiego rozumu i bardzo wysokiego wykształcenia. Było coś polskiego, staroszlacheckiego w jej sposobie mówienia, w sposobie rąbania prawdy bez owijania w bawełnę, w humorze, który był wesoły. Ale obok tej wielkiej prostoty i staropolszczyzny było bardzo poważne i bardzo wykwintne obejście wielkiej damy przywykłej do wielkiego świata i przestrzegającej swego miejsca i stanowiska. Przy tym usposobienie poetyczne, zapał i uniesienie dla wszystkiego, co piękne, dla sztuki, dla poezji, dla wspomnień, dla historii Polski. Musiała być bardzo miła w obejściu i w rozmowie, bo tak jej ludzie szukali, tak chętnie z nią długo siedzieli, nie wiem, czy widziałem w życiu kogo drugiego, kto by był tak powszechnie kochany, jak ona.

Gabriela z Małachowskich (1800-1862) poślubiła najstarszego syna Walerii Tarnowskiej, Jana Bogdana. Była córką wybitnego generała, uczestnika insurekcji kościuszkowskiej, wojen napoleońskich, powstania listopadowego – Stanisława Małachowskiego.

Gabriela Tarnowska z Małachowskich

Gabriela Tarnowska z Małachowskich

Jej syn pisze on niej tak: Miłosierdziem domu była mama. Każda potrzeba, każda choroba, każda nędza, każdy smutek: szły do niej jak w dym. Znała je, pamiętała, wspomagała i pocieszała, schodzili się też do niej z całej okolicy. W ten sam sposób wspomina hrabinę Gabrielę wójt dzikowski Jan Słomka: Tę dobroduszną Panią znałem osobiście, wiec o jej dobroci zaświadczyć mogę. Musieli tworzyć z mężem wspaniałą parę. Jego również uważano za wcielenie dobroci. Razem byli proszeni na rodziców chrzestnych dzikowskich dzieci i nigdy nie odmawiali. Hrabina odwiedzała chorych, zajmowała się najbiedniejszymi, opłacała pochówki zmarłym, których rodzin nie było na to stać. Ona też założyła szkółkę dla wiejskich dzieci z Dzikowa, do której uczęszczał wspomniany Jan Słomka. Na koniec roku szkolnego przychodziła posłuchać deklamacji dziecięcych. Swą głęboką religijność okazywała przykładem, bez zmuszania do praktykowania wiary, dlatego tchnęła autentyzmem.

Syn wspomina ją tak: Bardzo dla nas czuła i pieszcząca, nie przepuszczała niczego bezkarnie, poufalić się ze sobą nie dała, przestrzegała bardzo pilnie grzeczności i uszanowania dla braci i sióstr. Jej zajęcia i porządek dnia: przed południem lekcje z dziećmi, szafarka, listy i ogród, dom bowiem był na jej głowie. Listów pisywała dużo, w ogrodzie zrobiła bardzo wiele. Zdaje mi się, że przy bystrości umysłu równej jak u mojej babki, umysł mamy był delikatniejszy, subtelniejszy. W rozmowach salonowych była pełna dowcipu i uwielbiająca rozmaitości. Zwłaszcza patriotyczne. Więc słuchały dzieci o 1831 roku, o Królestwie Kongresowym, Napoleonie, Stanisławie Auguście, marszałku Małachowskim, Czackim, o Puławach, Niemcewiczu, Pani Zamoyskiej, Wielkim Księciu Konstantym, Księżnej Łowickiej. Doznawszy najokrutniejszego ciosu w postaci przedwczesnej i nagłej śmierci ukochanego męża – pełna rozpaczy, wypowiada czuwając przy zmarłym sakramentalne „Bądź wola Twoja”. Od tej pory, z małoletnimi dziećmi, prowadzeniem zamku i gospodarstwa musi radzić sobie sama. Chłopcy jeszcze uczęszczali na nauki, pokierowała ich wykształceniem mądrze i z wyczuciem, choć majątek przechodził trudności a sytuacja polityczna była bardzo napięta. W jej ostatnich latach najstarszy syn Jan Dzierżysław zaczął przejmować obowiązki dziedzica. Korespondencja, którą pozostawiła oraz anonimowe druki jej autorstwa poświęcone mężowi i teściowej rysują ją, jako kobietę o wybitnych walorach intelektualnych, wykształconą i z talentem pisarskim, świadomie i twórczo wychowującą swe dzieci.

Zofia z Zamoyskich (1839-1930) poślubiła w 1861 roku syna Gabrieli, Jana Dzierżysława. Ich ślub, który odbył się w Krakowie był wielkim wydarzeniem. Mówiono, że oto łączą się dwa sławetne rody hetmańskie: Zamoyskich i Tarnowskich. Portret wiszący w Sali Wielkiej Dzikowskiego Zamku ukazuje Zofię, jako niezwykle piękną kobietę o wręcz anielskiej urodzie, o wielkich oczach, pełnych głębi, i o pięknej alabastrowej twarzy. Nic dziwnego, że Jan Dzierżysław stracił dla niej głowę wytrwale się do niej zalecając.

Zofia Tarnowska z Zamoyskich

Zofia Tarnowska z Zamoyskich

 

Portret wiszący w Sali Wielkiej Dzikowskiego Zamku ukazuje Zofię, jako niezwykle piękną kobietę o wręcz anielskiej urodzie, o wielkich oczach, pełnych głębi, i o pięknej alabastrowej twarzy. Nic dziwnego, że Jan Dzierżysław stracił dla niej głowę wytrwale się do niej zalecając.

Po ślubie Zofia została opiekunką zbiorów biblioteki dzikowskiej i powiększała je dokonując znacznych zakupów ówczesnych dzieł. Zajmowała się również szeroką działalnością filantropijną. Z jej fundacji wybudowano w Tarnobrzegu szpital, który od 2005 roku nosi jej imię.

Ona, jako jedyna z rodziny, przebywała na Zamku podczas wielkiego pożaru w 1927 roku. Była wtedy już leciwą staruszką i za ogromne szczęcie można poczytywać fakt, że zdołała się wydostać o własnych siłach i nic jej się nie stało. Na zdjęciach zrobionych na zgliszczach, widać zgarbioną staruszkę wspierającą się na ramieniu syna Zdzisława i oglądającą tragiczne pogorzelisko. Musiał to być dla niej ogromny szok.

Zamek w Dzikowie po pożarze

Zamek Tarnowskich zniszczony w skutek pożaru

Zofia Maria z Potockich (1879-1933) weszła do rodziny poślubiając w 1897 roku w Katedrze na Wawelu hrabiego Zdzisława Tarnowskiego. To właśnie jej w darze ślubnym profesor Stanisław Tarnowski podarował, wraz ze specjalną dedykacją, swoje spisane wspomnienia – Domową Kronikę Dzikowską.

Po wspaniałym i hucznym ślubie, który odbił się szerokim echem w arystokratycznym świecie, hrabinie Zdzisławowej przyszło się zmierzyć bodaj z najtrudniejszą rzeczywistością, z jaką żadna z wcześniejszych hrabin nie miała do czynienia, z doświadczeniami nieporównywalnymi do żadnych innych doświadczeń: mowa o Wielkiej Wojnie 1914-1918, która na zawsze już zmieniła losy i oblicze świata.

Zofia Tarnowska z Potockich

Zofia Tarnowska z Potockich

Trudno powiedzieć dokładnie, jaka była Zofia, profesor Stanisław Tarnowski nie doczekał się swojego następcy – rodzinnego skryby, który kontynuowałby dzikowskie opowieści, ale opis pozostawiony przez Michała Marczaka, wieloletniego bibliotekarza zamkowego mówiący o akcji zapomogowej prowadzonej przez hrabinę i jej męża w trakcie tej wojny dowodzi, że odwagą mogłaby Zofia obdzielić cały oddział żołnierski. Większość działań wojennych prowadzona była na obszarze Galicji, więc Tarnobrzeg wraz z Dzikowem pozostawał prawie niezmiennie w ogniu walk. Okolice zostały całkowicie spustoszone przez żołnierzy wszelkiej narodowości, ogołocone doszczętnie z pożywienia, poorane wykopami, wręcz płynące morzem krwi, pełne porozrzucanych trupów, których nie nadążono zakopywać. Szalały nie tylko kule armatnie i ogień, ale też wielki głód oraz choroby. Dla ludzi tamtego czasu świat musiał się wydawać istnym Armagedonem

Wiele arystokratycznych rodów w obliczu takiego zagrożenia spakowało dobytek u uciekło. Zofia byłaby w pełni usprawiedliwiona, gdyby w takiej sytuacji chciała postąpić podobnie. Ona jednak nie tylko została, ale też odważnie, systematycznie i z pełnym zaangażowaniem udzielała wszelkiej pomocy, jak i gdzie tylko mogła. Osobiście opatrywała rannych żołnierzy, tworzyła dla nich prowizoryczne szpitale w okolicznych budynkach np. w Browarze, rozdzielała ludności racje żywnościowe, pochodzące z pomocy organizowanej przez inne regiony, mniej dotknięte zniszczeniami wojennymi, dawała schronienie przerażonej ludności miasteczka, kiedy skupiały się w nim największe walki. Raz, gdy ofensywa austriacka sprawiała, że Rosjanie zaczęli się wycofywać w kierunku Zamościa i uciekając pozostawali nieopodal cały budynek chorych i rannych swych żołnierzy, hrabina Zofia osobiście pojechała sprawdzić, komu z nich można jeszcze pomóc. Gdy okazało się, że większość dogorywa, ona zdecydowała zostać i czuwać nad nimi. Równie odważnie, broniła z mężem Zbiorów Dzikowskich, pozostawionych w zamku, gdy żołnierze rosyjscy zarządzili przymusową ewakuację, będącą niczym innym jak tylko zawoalowaną próbą kradzieży.

Róża Maria z Zamoyskich (1911-2005) to ostatnia pani na Dzikowie. Prawdopodobnie jedyna, której portretu brakuje w Dzikowskim Zamku. Była córką Maurycego Zamoyskiego, ministra spraw zagranicznych II RP. W 1931 poślubiła syna odważnej Zofii, Artura Tarnowskiego.

Róża Maria z Zamoyskich

Zamieszkała z mężem w już odbudowanym po pożarze zamku, a wyczekiwana tak wielce przez poprzednie panie na Dzikowie wolność Polski od zaborców i kształtująca się powali państwowość pozwalały mieć nadzieję na szczęśliwe i spokojne życie. Takie też było początkowo. Hrabina Róża urodziła dzieci: w 1932 roku Zofię, w 1933 Jana Artura, w 1935 Marcina a w 1937 Pawła. Prowadziła działalność charytatywną i aktywnie udzielała się w PCK. Jak łatwo się domyślić rok 1939 przyniósł kres wszystkiego. W lipcu zmarł zaledwie po jednym dniu od narodzin kolejny syn Róży – Andrzej, a wisząca w powietrzu wojna, wybuchła niewiele później. We wrześniu hrabia włożył strój żołnierski i opuścił rodzinę, zabierając jeszcze ze sobą, z przeznaczeniem do ukrycia we lwowskim Ossolineum, najcenniejsze wybrane zbiory dzikowskie.

Zamek zajęli Niemcy. W małej jego części zamieszkała hrabina z dziećmi. Zaczęła się desperacka walka o uratowanie pozostawionych w Dzikowie zbiorów. W wielkich nerwach i strachu, Róża i nieoceniony Michał Marczak robili ich selekcję i chowali je w skrzyniach, które potem zamurowywali w piwnicach zamku. Raz na jakiś czas trzeba je było niestety odmurować, przewietrzyć, oczyścić z wilgoci i zabezpieczyć. Pod nosem Niemców było to wielce ryzykowne zajęcie. Róża samodzielnie pomagała również żołnierzom podziemia, bo trzeba wspomnieć, że po kampanii wrześniowej hrabia wrócił do zamku, ale został przez Niemców aresztowany i wywieziony do obozu w Niemczech. Do Dzikowa nigdy już nie wrócił. Hrabina wraz z dziećmi też opuściła Dzików – bez możliwości zabrania czegokolwiek, – ale dopiero wraz z nadejściem doń Armii Czerwonej, której bano się stokrotnie bardziej niż Niemców. I słusznie. O ile zamek przez Niemców został oszczędzony, o tyle Armia Czerwona spustoszyła go doszczętnie. Dla Róży i jej rodziny zaczął się okres powojennej zagranicznej tułaczki, która miała się już nigdy nie skończyć. Ostatecznie trafili wszyscy do Kanady, gdzie hrabina zarabiała na życie sprzątaniem domów. Jej wnuki mówią, że to jej zawdzięczają naukę języka ojczystego. Ostatnia pani na Dzikowie wpajała dzieciom, że ze swych przodków mogą być dumni, ale na własne życie muszą ciężko zarabiać. Zmarła w 2005 roku i została pochowana w krypcie kościoła OO Dominikanów w Tarnobrzegu. Tak jak jej poprzedniczki – trochę zapomniane i być może niedoceniane, ale jakże cenne Klejnoty hrabiów Tarnowskich.