You are currently viewing MARIA FELICJA MAŁACHOWSKA

MARIA FELICJA MAŁACHOWSKA

Maria urodziła się 15 października 1807 roku jako czwarte dziecko Jana i Walerii. Była drugim, które przeżyło dzieciństwo. Starszy o dwa lata brat Jaś nazywał ją pieszczotliwie Mimi. Znajdowano w jej niebieskich oczach duże podobieństwo do dziadka, Waleriana Stroynowskiego, ukochanego ojca Walerii. Młoda matka była tym podobieństwem tak zachwycona, że jej teściowa, Rozalia Tarnowska, poczuła się w obowiązku upomnieć ją, by uważała, aby w przyszłości nie faworyzować Marii spomiędzy pozostałych dzieci, tylko dlatego, że jest podobna do Waleriana.

W dniu 26 października 1807 roku młoda matka zapisała takie słowa:

Równo 15 dni temu od dzisiaj bardzo szczęśliwie urodziłam córkę, która została ochrzczona tego samego dnia w naszym nowym kościele. Do chrztu niósł ją mój Ojciec, Mama z Dzikowa, moja Mama, mój wuj Józef, ksiądz Antonowicz i Angelina. Jej trzy pierwsze imiona to Maria, Felicja, Rozalia. Dzięki, dzięki niech Ci będą oddane, Boże dobroci, za to nowe powiększenie rodziny i za nową nadzieję. Pobłogosław Twoje dary. Zachowaj mi moje dzieci i spraw, bym była zawsze godna bycia ich matką.

Walerian Stroynowski, dziadek Marii, do którego miała być tak podobna

Wraz z pojawieniem się na świecie Marii Waleria przedsięwzięła cały plan doskonalenia siebie jako matki, swojej wiary, wiedzy i wszystkiego, co mogłoby jej pomóc w kształtowaniu serca i umysłu Marii na pięknego wewnętrznie, dobrego człowieka. Bardzo się cieszyła na tę całą pracę nad sobą, jaką zaplanowała sobie do wykonania.

Szybko okazało się jednak, że dziewczynka stanie się największym wyzwaniem życiowym swej matki, żeby nie powiedzieć największym cierpieniem, żalem, smutkiem i trudem. Jakkolwiek mówiono, że Maria była w dzieciństwie bardzo delikatnym zdrowotnie dzieckiem i gorączkowała w czasie ząbkowania tak mocno, iż obawiano się, że nie przeżyje tego czasu, to w późniejszych latach głównym zmartwieniem Walerii stał się charakter dziewczynki, na który w żaden sposób nie mogła wpłynąć ani łagodnością, ani tłumaczeniem, ani przykładem. Pozostało wiele wpisów rozdartego serca matczynego, nierozumiejącego tego, dlaczego serce jej dziecka nie odpowiada jej sercu. Maria nie przykładała się do nauki, pracowała nad zadaniami niedbale, była swawolna, nawet arogancka, często bezmyślna w zachowaniu i uparta. Praca, jaką nad nią wykonała matka, była zupełnie nieporównywalna, do tego, co Waleria zakładała na początku – wobec takich wyzwań musiała stać się wręcz tytaniczna. Niestety Maria wciąż łamała jej serce. Gdy stawała się panienką, po jednej z rozmów dyscyplinujących, które przeprowadzał również jej ojciec Jan Feliks, przybita Waleria napisała o córce takie słowa:

„Serce, rozum, dusza pustymi są wciąż jeszcze. Tylko ciało się rozwija”.

I prosiła Boga, by miał nad tym dzieckiem litość.

Trudny charakter Marii sprawiał, że Waleria nie tylko cierpła jako matka, lecz równie mocno lękała się o jej przyszłość. Dziewczyna nie mogła być uznana za stateczną pannę na wydaniu. Jakiż zatem miał ją czekać los z tym jej usposobieniem? Kto ją będzie chciał pojąć za żonę skoro nie wpojono jej właściwych płci nadobnej zachowań? Kto i jak będzie musiał ją okiełznać? Jakich cierpień jej tym przysporzy? Jaki wstyd przyniesie rodzicom? W głowie matki kotłowało się mnóstwo pytań bez odpowiedzi.

Beznadzieja trwała aż do stycznia 1823 roku, kiedy to chyba same Niebiosa zdały się odpowiedzieć na matczyne rozterki Walerii i wieloletnie modlitwy zanoszone do Najwyższego – postawiły na drodze rodziny Tarnowskich Onufrego Małachowskiego, wnuka słynnego reformatora oświeceniowego, marszałka Sejmu Czteroletniego, Stanisława Małachowskiego. Było to jak olśnienie. Maria ogromnie mu się spodobała, jej – na początku – podobało się podobać. Ale tak naprawdę Onufry również wzbudził jej szczególne zainteresowanie. Waleria po licznych rozmowach zachwyciła się jego charakterem, wartościami i ogólnie tym, co sobą przedstawiał. Niemniej długo go obserwowała, badała z daleka, rozważała wszystkie za i przeciw. W Marii natomiast zaszła wielka zmiana pod wpływem tej znajomości. Wyczekała spotkań z Onufrym, rumieńce wykwitały na jej policzkach, gdy tylko go widziała, i znajdowała wielką przyjemność w przebywaniu w jego towarzystwie. Zakochali się. Ona miała 16 lat, on 35. Na oczach Walerii dokonywał się prawdziwy cud. Maria stateczniała, łagodniała, uspokajała się. Okazywała matce czułość, miłość i zrozumienie. Stała się jej bliska, a Waleria jak za rękę prowadziła ją przez cały ten czas narzeczeństwa, nie opuszczając jej na krok i wspierając we wszystkich odczuwanych przez dziewczynę uczuciach.

https://www.lisak.net.pl/blog/?p=7138 - Tak nasze prababki wychodziły za mąż

W dzień ślubu Marii i Onufrego, który odbył się w jego majątku w Borkowicach 4 września 1823 roku, Waleria napisała takie słowa:

„Po raz pierwszy zdało mi się, że jej serce odpowiedziało mojemu. Boże mój, czyż po to miałam ją odzyskać, by zaraz ją stracić?”.

Onufry, nie mając już swych rodziców, a czując wielki szacunek dla Walerii, został automatycznie jej synem, i padając na kolana wypowiedział do niej sakramentalne „Mamo”. Waleria nie posiadała się ze szczęścia, przyjmując do rodziny takiego syna. Od samego początku wszystko, co o nim myślała, pisała i mówiła było w samych superlatywach. Jego charakter ją najprawdziwiej oczarował.

Jan i Waleria wyjechali z Borkowic po około trzech tygodniach. Waleria przeżyła to okrutnie. Pisała, używając wyjątkowo polskich słów, że czuje „ból moralny i fizyczny”, a także wielką pustkę. Chodziła przybita i smutna, unikała towarzystwa: „Przestała być moją” – pisała o pozostawionej w Borkowicach córce. Smutek rozłąki zwiększało to, że majątek Onufrego znajdował się w granicach Królestwa Polskiego, a majątek Jana i Walerii w granicach rosyjskich. Od tej pory, aby spotkać się z córką, rodzice musieli starać się o paszporty, i długo czekać na ich wydanie. „A co gdy będę potrzebna natychmiast?” – zastanawiała się w przerażeniu Waleria.

Ruiny pałacu Małachowskich w Borkowicach

Onufry okazał się wspaniałym, troskliwym mężem dla Marii i wyjątkowym synem dla Walerii. Wszystko szło ku najlepszemu, już na początku czerwca 1824 roku Maria, szczęśliwie, lecz po „40-godzinnej udręce”, powiła syna, Stanisława. Onufry oszalał z radości. Również dumni i szczęśliwi byli Jan i Waleria, którzy zostali po raz pierwszy dziadkami:

„Twoje życie się zaczyna, podczas gdy moje biegnie ku końcowi. Będziesz jego przedłużeniem” – pisała nostalgicznie w swoim „Dzienniku” świeżo upieczona babcia.

Staś rósł zdrowo. W późniejszych latach cieniem kładło się jego wychowanie. Pozwalano mu na wszystko, pobłażano, był rozpieszczany ponad miarę i to rozpieszczanie nie pozostawało bez wpływu na jego zachowanie, nad czym Waleria ogromnie ubolewała. Niestety, ku rozpaczy wszystkich, przeżył on tylko 5 lat! Zmarł w 1829 roku.

Maria i Onufry nie mieli więcej dzieci. Ona przeżyła wszystkich, których kochała. W 1842 roku zmarł jej ojciec, a potem kolejno w następujących po sobie fatalnych latach straciła męża (1848), matkę (1849), starszego brata (1850). Można powiedzieć bez przesady, że cały jej świat się skończył. Mieszkała do końca życia w Borkowicach, prowadząc spokojne życie. Haftowała ornaty do tamtejszego kościoła i dbała o parafię.

Zmarła w 1870 roku.

Portret trumienny Onufrego
Portret trumienny Marii
Zejście do krypty w Borkowicach, http://www.borkowice.gmina.pl/news,205,portrety-trumienne-rodziny-malachowskich-herbu-nalecz.html