„Wszystko nas przeraża, wszystko nam zagraża, lecz przynajmniej możemy mieć nadzieję na Polskę!”
Horochów, 18 lipca 1809 roku
Oto co zostało z tego, co dawniej nazywałam moim Dziennikiem. Teraz piszę w nim raz na miesiąc, lecz możliwe, iż mniej w tym mojej winy, a bardziej okoliczności. Kiedym ujrzała mego męża powracającego w desperacji, rząd, który tworzył – rozwiązany, Lwów porzucony, naszych nieszczęsnych rodaków z Galicji tłumnie uciekających w stronę naszych granic przed bestialstwem niemieckich żołnierzy, którzy z bronią w ręku maszerują wprost na nich, gdym dowiedziała się, że Polacy, tak słabi w siły, lecz bogaci w odwagę, musieli pomimo heroicznych wysiłków porzucić Sandomierz, Dzików, Trześń najbardziej okrutnej zemście naszego zaciętego wroga, tak otwarcie wspieranego perfidnym przymierzem – mój umysł, przybity tyloma obecnymi nieszczęściami i niepokojem co do przyszłości, pozostawał przez pewien czas niezdolny do jakichkolwiek działań. Potrafiłam tylko cierpieć, i wychodziło mi to bardzo dobrze. […] Dzików i Trześń są zrujnowane i ograbione, zwłaszcza Trześń – nasz uroczy domek, nasze pokoje w Dzikowie, obrazy, marmury, miniatury, straciliśmy prawie wszystko. To szkody bardziej niż nasze osobiste, to szkody uniwersalne. Wiejska ekonomia jest całkiem zniszczona. Ach, my przynajmniej mamy ziemie, lecz Mama, nasza biedna Mama, jakże ona straciła. Jej pokoje przynajmniej się ostały, lecz piwnice, stajnie, stodoły, wszystko jest puste, i to na długo.
Jaś opuścił mnie osiem dni temu, by dołączyć do rządu centralnego w Zamościu.
Horochów, 28 lipca 1809 roku
[…] Wciąż bardzo złe wieści z Dzikowa. Wojska sprzymierzone kończą ograbianie i rujnowanie tej resztki zamku, która jeszcze została po nieprzyjaciołach.
Wszystko nas przeraża, wszystko nam zagraża, lecz przynajmniej możemy mieć nadzieję na Polskę!