You are currently viewing Boże Narodzenie 1804  roku

Boże Narodzenie 1804 roku

 22 grudnia. – Jasiowi dokuczają okrutnie nerki. Dziś położył się wcześniej. Chciałam z nim zostać wieczorem i dotrzymać towarzystwa. Zezłościło to Mamę, więc postąpiłam, jak trzeba i zeszłam do niej. W głębi serca wiem, że racja była moja. Mama jest najszacowniejszą ze wszystkich kobiet, jakie znam, najlepszą i najczulszą matką, ale w detalach życia domowego jest czasem zbyt wymagająca. Bez wątpienia robi to z miłości. Tymczasem miłość matczyna jest i powinna być po to, by uchylać i łagodzić wszelkie zażenowanie, jakże to więc być może, że ta sama miłość owo zażenowanie wywołuje? Dzieje się to zapewne dlatego, że do tej miłości wkrada się zawsze jakaś cząstka charakteru i osobowości. Wiem, nie powinnam tego pisać, ale pomyślałam, że jeżeli pewnego dnia znów będę matką, a może i babcią, i będę wszystkich szaleńczo kochać to dobrze będzie przeczytać wtedy te słowa.

23 grudnia. – Cały dzisiejszy dzień to jeden wielki smutek. Już pierwsze myśli były czarne i okrutne. Rankiem poszłam do kościoła – w te sklepienia, pod którymi spoczywają ciała moich dzieci, patrząc na wrota ich grobów, te wrota, przez które przesyłam im moje matczyne całusy, doznaję dziwnego uczucia słodyczy – dziś jednak doznania były okrutne. Ze ściśniętym sercem uświadomiłam sobie tę straszną myśl: oto tu, w to miejsce idą moje bóle, moje starania, moja miłość… na to byłam matką, by wypełnić te kryptę! Myśl tym straszniejsza i ciążąca im bardziej zaczynam domyślać się mojego odmiennego stanu. Zaniepokoiłam się nią również dlatego, żeby nie została odebrana jako zbuntowane narzekanie. Boże mój, Ty wiesz, że serce me dalekie jest od tego, że poddałam się Twojej Świętej Woli. I to jest moja największa pociecha! Jestem Ci to winna, bo winna jestem Ci wszystko. Dzięki Ci za pocieszającą świadomość tego, że dzieci me nie są wcale tutaj! Są z Tobą w Niebie. Czy to zatem takie złe, rodzić dzieci po to, by mieszkały w Niebie? To przecież ich zbawienie jest jedynym i największym celem całej mojej egzystencji.

fotografia

 24 grudnia. – Oto Wigilia Bożego Narodzenia. Jest już po piątej. Ani Jaś, ani poczta, którą mi obiecał nie przybyli. Sprawiło mi to wielką przykrość. A cały dzień był stosowny do mego humoru: deszczowy i ponury. Ostatnimi dniami mamy prawdziwą wiosnę, jest 7, 8 stopni ciepła. Można przyjemnie spacerować, odbywałam więc urocze przechadzki po parku w ciepłym słońcu. Dzisiejsza gazeta donosi, że w listopadzie nastąpiło zawieszenie broni między Prusami a Francją

Mama miała migrenę cały dzień. Ja również czułam się niezbyt dobrze. Gdyby Scipionowie nie przyjechali, Wigilia Bożego Narodzenia byłaby bardzo przykra do zniesienia. Wraz z ich przyjazdem w domu zrobiło się weselej. Wielce polubiłam Marię [siostra Jana Feliksa, córka hrabiny Rozalii]. Jej matka wychowała ją wręcz na sobie równą. Ma głęboką wiarę, uczciwe zasady i dobre serce. To dużo jak na taką ładną kobietę. Naprawdę szczerze ją lubię. Ona mnie również. To będzie trwała przyjaźń. O nic nie rywalizujemy. Dla pięknej kobiety nie będę przeszkodą. Gdybym i ja była piękna czy elegancka, być może trudno byłoby mnie lubić. Oto pocieszająca myśl, która wetuje w pewnym sensie brak dwóch powyższych zalet.

28 grudnia. – Jestem dziś z siebie taka niezadowolona. Miałam humory. Niecierpliwiłam się i złościłam, nawet na mojego Jasia. Chciałam zakupić sekretarzyk, był w bardzo okazyjnej cenie. A Jaś był przeciwny, dowodząc, że mam dwa stoliki. Prawda, była to moja fantazja. Tak czy siak, nie ważne, kto z nas miał rację. a kto się mylił. Wzięłam winę na siebie i obraziłam się. Och, kiedyż wreszcie się nauczę, że kobieta nie może odpowiadać niecierpliwością, nawet na niesprawiedliwość? Kiedyż wreszcie będę całkowicie panować nad moimi odruchami?

29 grudnia. – Czy zatem na nic zdaje się pisanie tego dziennika? Szczere notowanie błędów, jakiem popełniła? Przecież wszytko po to, by się z nich uczyć, by się poprawić – nic z tego! – Dziś złościłam się i niecierpliwiłam jeszcze bardziej niż wczoraj! Ot, co!

30 grudnia. – Pilne sprawy wzywają mnie do Horochowa i każą przyspieszyć nasz wyjazd. Z jednej strony myśl o wyjeździe mnie zasmuca. Zostawiamy 76-letniego Tatę i przeziębioną Mamę. Na zewnątrz jest -24 stopnie a ja w moim stanie chłód ten odczuwam jeszcze bardziej.

31 grudnia. – Ten rok, który dziś się kończy, był dla mnie okrutny. Straciłam moją Rozalię! Rozalię, do której powracałam z podróży. Rozalię, która wypełniała całą moją duszę i w której zbierały się wszelkie najczulsze uczucia mego serca. Ileż ja w tym roku wycierpiałam! Dobry Boże przyjmij daninę z mego cierpienia, z gorzkich łez, które jedynie wiara tak często osuszała. Spojrzyj bardziej łaskawie, na rok, który się zaczyna. Pobłogosław go, Mój Boże! – –