Wybrane fragmenty dziennika hrabiny z podróży do Włoch
Rzym, 2 kwietnia 1804 roku.
Spotkałam dziś najszczęśliwszą z matek. Panią Buonaparte! Całą w synowskiej chwale. A ja? Cóż ja? Ja nie mam już syna. I nigdy być może nie będę matką wielkiego człowieka! Bylebym tylko miała moją Rozalię. To mi wystarczy. Byle wrażliwość jej serca odpowiedziała dnia pewnego mojej wrażliwości i zapomnę o tych marzeniach pełnych chwały, które kołysały mnie od dzieciństwa aż do czasów młodości. Zapomnę o nich w blasku radości, jaką da mi moja córka.
Madame Buonaparte wygląda bardzo dystyngowanie. Już sama jej postawa wzbudza szacunek, zostawiając całkiem na boku prestiż, jaki daje jej zaszczyt bycia matką Konsula Francji. Nie wydaje się też, żeby z tego w jakikolwiek sposób czerpała. Jej dostojność pełna prostoty wynika raczej z jej charakteru. Lubię myśleć i wierzyć, że ma dobre serce. Z pewnością tak jest. Przyjęła mnie bardzo łaskawie. Przy pierwszym spotkaniu powierzyła mi portret swego syna i pozwoliła wykonać kopię. Wilecem jej wdzięczna była za ten cenny zaszczyt. (…)
14 kwietnia.
Palazzo Borghese
Byłam dziś na proszonym obiedzie u księżnej Borghese. Cała rodzina przyjęła mnie serdecznie i wręcz obsypała uprzejmościami. A, gdy wychodziłam, całe towarzystwo wyrażało zgoła szczery żal. Spędziłam tam kilka naprawdę uroczych godzin.
Księżna Borghese
Wszystkie te osoby bardzo mnie zajmują. Już od dawna chciałam je lepiej poznać. Są doprawdy ujmujące. Madame Buonaparte, dobra i szczera, od razu sprawia, że można czuć się przy niej swobodnie. Jest z pochodzenia Włoszką i mówi słabą francuszczyzną, co dziwi przy pierwszym kontakcie, bo trudno pojąć jakże to matka Buonapartego nie jest prawdziwą Francuzką. Ileż znalazłyśmy wspólnych tematów do rozmowy! O jej życiu rodzinnym, o dzieciństwie jej syna. Opowiadała, że już jako dziecko, w wieku siedmiu lat, był wielce wojowniczy i władczy. Zawsze chciał być najważniejszym w domu i nie ustępował ani na krok starszym braciom. Porywczy, szybko wpadał w gniew, lecz równie szybko się uspokajał. By go udobruchać, trzeba było mu zawsze ustąpić. On nie ustępował nigdy. Już rozsądniejszy i zdecydowany, ćwiczył się w trudach i sam poddawał się wielu próbom. Matka, wysyłając go do szkoły wojskowej w Paryżu, żywiła nadzieję, że tam właśnie militarne zapędy syna zostaną ukrócone. Nie chciała, by był żołnierzem. „Nie martw się mamo – mówił – w koszarach będę jadał chleb przydziałowy razem z towarzyszami broni, ale jak wrócę do domu jadał będę lepiej od nich”. Oto jak rodził się geniusz przewidujący swą przyszłość.
Gdy miał 15 lat stracił ojca i wrócił na Korsykę. Odtąd wszystkie nadzieje, jakie Madame Buonaparte pokładała w synowskich postępach w nauce i jego wielki zapał do wiedzy były dla niej najsłodszą pociechą. Odrywał się od swych zajęć, czy porzucał swe przebywanie w samotności jedynie po ty, by nieść pociechę matce. Jego serce głęboko wyczuwało i odgadywało w niej momenty, w których dopadały ją wspomnienia i tęsknota za mężem. Syn wiedział, że wtedy matka go bardzo potrzebuje. Biegł do niej i robił wszystko, co w jego mocy, by ją rozbawić. By zajęła się czymś innym. Chwile, które boleśnie przypominały jej zmarłego przychodziły wraz z biciem dzwonów kościelnych, wzbudzając wspomnienie mszy żałobnej. Wtedy, młodzieniec ten, którego normalnie nic nie mogło oderwać od zajęć, przy pierwszym biciu dzwonów był już u kolan matki.
Dom Napoleona, Korsyka
Dom Napoleona, Korsyka
Opowiadała mi jeszcze, że pewnego dnia syn zapraszał ją na jakiś spektakl. „Nie ma już twego ojca ze mną – odpowiedziała mu – z kimże mam się pokazać publicznie?” „Z kim innym chcesz się pokazać, mamo – uniósł się Napoleon – skoro ja jestem z tobą!” Wspominała przy tym, że jego złość wzbudziła w niej chwilowy lęk, więc ustąpiła mu szybko, spełniając jego życzenie jakby instynktownie. Zgadła, bowiem, że wyższość jego woli jest nie do pokonania. Cóż, chyba miał wtedy rację. Pojawiła się w towarzystwie i w świecie wraz z nim i przez niego.
Och, spędziłam z Madame Buonaparte wiele uroczych wieczorów. Gdy pokazałam jej moją miniaturę z portretu Napoleona, którego użyczyła mi do skopiowania ucałowała mnie serdecznie mówiąc, że to najwierniejsza jego podobizna. W dowód wdzięczności dostałam jego pukiel włosów, który do miniatury tej dodaję. Będę ją przechowywać jak najcenniejszą pamiątkę! Osądź sama z jaką ciekawością wysłuchaliśmy od niej najmniej znanych szczegółów ostatniego spisku na życie jej syna. Konsul był zaledwie o włos od śmierci. Cudowne ocalenie zawdzięcza jedynie sobie. Gdyby nie jego genialna przenikliwość i opieka Opatrzności, tak widoczna na każdym kroku, zginąłby marnie. Celował w niego zręczny zabójca podczas przedstawienia „Horacjuszy”. Tuż pod okiem Francji, pod okiem jego nieszczęsnej matki, która mu towarzyszyła w tym krwawym spektaklu. Ponoć nawet gdyby cios był chybiony, miano go pozbawić przytomności i porwać, korzystając z zamętu wzbudzonego w tłumie. Byłam tuż przy niej, gdy mi to opowiadała. Oczyma duszy widziałam ją w owej chwili grozy i w chwili ocalenia. Drżałam jak ona. Łzy strachu, rozczulenia i radości z faktu, że oboje ocaleli, napłynęły mi do oczu. Nie mogłam ich powstrzymać. Napoleon wiedział już od 18 miesięcy, że Pichegru i Moreau konspirują razem przeciw niemu. Od 18 miesięcy przebywał z Moreau, ostrzegał go i oszczędzał mu życie. Jaka wspaniałomyślność! Ślad konspiratorów został jednak zgubiony i ohydna przebiegłość zabójców uprzedziła działania policji. Konsul sam jeden rozpoznał, który z trzech zatrzymanych, bezskutecznie przesłuchiwanych i skazanych na śmierć winowajców, udaje głupca. Rozkazał rozstrzelać kompanów na jego oczach, i w tej przerażającej chwili, nieszczęsny spiskowiec wiedział już, że będzie następny. Wtenczas Napoleon obiecał mu łaskę, jeśli powie prawdę… I opowiedział. Było to w przeddzień wyznaczonego zamachu. A niewiele później, również sam Konsul zatrzymał człowieka, który od dłuższego czasu bacznie go obserwował na ulicy. Kazał przeszukać jego dom i aresztować wszystkich mieszkańców – była to cała banda spiskowców! I czyż nie można rzec, że jakaś nadnaturalna siła czuwa nad tym człowiekiem?
Gen. Pichegru
Książę d'Einghen
Gen. Moreau
Panią Buonaparte widziałam również w wielce smutnym momencie. Byłam u niej, gdy kardynał Fesch przyniósł wieści o rozstrzelaniu, na rozkaz Napoleona, księcia d’Enghein. Kiedy jej to przekazywał, złapała mocno mą rękę i z przyjmującym akcentem zakrzyknęła w głos: Oh! Ileż mi to cierpienia przynosi!” A po chwili zapytała mnie już ciszej, czy on miał matkę. „Tak, madame – odpowiedziałam smutno – a ponadto był ostatnim z Burbonów i dzielnie walczył w ostatniej wojnie”. „Nieszczęście – odpowiedziała – miał matkę! Jakże jej współczuję! Ja stale drżę o życie mojego syna!” I gorzko zapłakała. Co to był za moment?! Matka Buonapartego opłakująca los Burbonów i szczerze żałująca tego, który powziął zamiar zabicia jej syna. Jedna okoliczność, którą w całej tej rzeczy należy wziąć pod uwagę, sprawia, że to nieszczęście jest jeszcze bardziej bolesne. Nieszczęsny młody książę, został zatrzymany wbrew ludzkim prawom, poza granicami Francji. Wpierw nie chcieliśmy uwierzyć w to, co się stało. Wkrótce jednak plotka została potwierdzona! Niestety! Bohaterowie, prawdziwi i wieczni bohaterowie, czyż będą dani kiedykolwiek temu światu?
Prawdziwą wdzięczność mam dla kardynała Fescha. Zawsze z wielką dystynkcją przyjmował mnie u siebie i wręcz schlebiająco zasypywał grzecznościami. Dał mi wielce uprzejme listy polecające do generała Menou w Turynie i generała Murata w Paryżu. Mam też list od Madame Buonaparte do Isabey’a, w którym prosi artystę, by przyjął mnie na uczennicę. Wiesz, jak je podpisała? Bounaparte Mère – Matka Buonaparte! Och, szczęśliwa! Przeszczęśliwa kobieta!